Archiwum dla noir

I’m in a place where reason went missing

Posted in Here with tags , , , , on 4 marca, 2012 by pandemon777

HERE – BROOKLYN BANK (1998)

1. Cello

2. Turco

3. Apart

4. Coatless

5. Over

6. Kimbo

7. Hacke

8. No Truck

9. Scava

10. A Bit Of Red

11. Missin’

12. Pain

Kolejna kooperacyjna płyta Mauro Teho Teardo, jednak bez udziału Micka Harrisa. Tym razem włoski muzyk stworzył album wspólnie z Jimem Colemanem, ex-członkiem, industrial rockowej formacji Cop Shoot Cop oraz Red Expendables (współpracował też z Jamesem Thirlwellem aka Foetus) oraz kilkoma goścmi (m.in. Lydią Lunch). Teho Teardo podobnie jak w przypadku poprzedniego projektu Matera, penetruje tutaj z pozostałymi osobami klimaty z pogranicza dubu i trip-hopu, z tym, że podszedł do tych gatunków w nieco inny sposób niż poprzednio.

Na Brooklyn Bank odjazdy w stronę surrealistycznych plam dźwiękowych zanikły, a ich miejsce zastąpił miejski klimat, zaś całość przez obecność żywych instrumentów, siłą rzeczy zyskała znacznie bardziej organiczny charakter. To też kolejna z tych płyt, które uwielbiam za to, że świetnie się sprawdzają jako ścieżka dźwiękowa do nocnych podróży, w niekoniecznie trzeźwym stanie umysłu. Cała ekipa kładzie tu nacisk na wykreowanie dosyć tajemniczego i kuszącego nastroju jaki panuje na ulicach, na których po obu stronach umieszczone są wszelkiego rodzaju nocne kluby, oświetlone wyrazistym czerwonym światłem (tzw. Red Light District), kontrastującym z otaczającą, ciemną osłoną nocy. Nie można odpędzić skojarzeń z mrocznym obliczem Massive Attack (tutejsze wokale Teha Teardo i Jima Colemana, stosujących oschły i powolny quasi-rap, przypominają nawet w jakimś stopniu Roberta Del Naja) czy też pierwszych płyt Tricky’ego, aczkolwiek nie ma mowy o kopiowaniu, na szczęście. Taka nutka erotyzmu i zmysłowości zawsze dobrze robi muzyce (a przynajmniej schlebia mojemu poczuciu estetycznemu), a tutaj ów erotyzm zostaje jeszcze dodatkowo podkreślony obecnością dwóch pań – Carolyn „Honeychild” Coleman, która jest mi całkowicie nieznana, oraz (co było dla mnie sporym zaskoczeniem swoją drogą) wspomnianą Lydią Lunch. Ta druga zawsze kojarzyła mi się z muzyką bardziej szaleńczą, podobnie jej wizerunek i ogólna persona, z kimś o bardziej punkowym nastawieniu do życia i świata, zaś tutaj pokazała się od bardzo delikatnej strony, prowadząc swoim głosem uwodzicielskie linie wokalne, a jej lekka chrypka powoduje, że brzmią jeszcze seksowniej. Honeychild z kolei bazuje na bardziej soulowych wokalach (szkoda, że raczej pojawia się w ramach ozdobnika), ale obie panie pokazały tutaj klasę i żałuję nawet, że to one w pełni nie przejęły partii wokalnych na płycie, ale cóż, nie można mieć wszystkiego, prawda? Podobnie jak w przypadku Same Here, pojawiają się też bardziej żywiołowe utwory, ale nie wprowadzają tak silnego kontrastu, a wpasowują się w całość bez zgrzytu, vide Hacke, No Truck (który najbardziej z całości przywodzi na myśl klimat z Same Here właśnie), A Bit Of Red czy Missin. Ten ostatni zresztą mógłbym nawet określić mianem faworyta z całego albumu – nie pomyślałbym, że kiedykolwiek usłyszę głos Lydii Lunch na tle całkiem tanecznego rytmu, ale to miłe zaskoczenie i bardzo smakowite połączenie przy tym, które z miejsca uzależnia.

Zasadniczo nie ma sensu się dalej rozpisywać, więc podsumowując całość w sposób najbardziej skondensowany jak tylko potrafię, powiem tak – dla osób lubiących klasyczny trip-hop, muzykę nie stroniącą od mrocznych, miejskich klimatów z domieszką swoistego erotyzmu i zmysłowości, oraz szukających czegoś co uprzyjemni im nocne spacery po mieście, Brooklyn Bank powinien być jak znalazł. Dla pozostałych może to być muzyczna ciekawostka, inni pewnie oleją albo będą unikać jak ognia, ale to już nie moja strata. Tak czy inaczej zachęcam do zbadania tej płyty, uzasadniając to w ten sam, co zwykle, sposób – szkoda, żeby takie perełki zostały całkowicie zapomniane.

I closed my eyes and a truck came through the window

Posted in The Dumb Earth with tags , , , on 15 lutego, 2012 by pandemon777

THE DUMB EARTH – WALK THE EARTH (1997)

 

1. Taxi Me Through

2. I Closed My Eyes And A Truck Came Through The Window

3. Tailem Bend

4. Your Broken Ideas

5. Edge Of Despair

6. This Is What I’m Sayin’

7. Rib Spreader

8. Imbecile

9. Blue Sky And A Bird

10. Blues In Love Major

11. Broken Man

Kiedy mowa o gatunku zwanym noir-jazz najczęściej padają takie nazwy jak Bohren & Der Club Of Gore, Dale Cooper Quartet & The Dictaphones czy The Kilimanjaro Darkjazz Ensemble. I całkiem słusznie zresztą. Do tego grona też można zaliczyć panów z The Dumb Earth, zespołu który co prawda zachowuje elementy charakterystyczne dla noirowej estetyki, jednak w odróżnieniu od powyższych nie brzmi tak surrealistycznie i nie bazuje wyłącznie na muzyce instrumentalnej. Brzmi za to znacznie bardziej… groteskowo. Ten zespół wciąż stanowi dla mnie pewnego rodzaju tajemnicę bo tak na dobrą sprawę ciężko znaleźć jakieś bardziej szczegółowe informacje o The Dumb Earth. Wiem jedynie, że ich historia sięga do pierwszej połowy lat ’90 (1993 rok ściślej mówiąc), a panowie swoje siły połączyli w Adelaide w Australii, później przenosząc swój sprzęt do Melbourne, gdzie też kontynuowali swoją działalność. Mózgiem i jedynym rdzennym członkiem tego zespołu, przez którego przewinęło się podobno już sporo muzyków, jest wokalista David Creese, który jest również twórcą i pomysłodawcą świata przedstawionego w twórczości The Dumb Earth, a pozostali ludzie stanowią instrumenty, za pomocą których jego wizje są wdrażane w życie.

A jak wyglądają owe wizje? Osobiście zawsze słuchając Walk The Earth mam przed oczami sceny ze starych filmów noir – zadymione i kiepsko oświetlone drogi na obrzeżach miasta słynącego z kryminalnej reputacji, gdzie na jednej stronie ulicy stoi niezbyt młoda i też niezbyt atrakcyjna prostytutka, wyczekująca kolejnych klientów, a na drugiej handlarz nielegalnej broni i dealer narkotykowy. Gdzieś na rogu znajduje się spowita w tytoniowym dymie knajpa dla okolicznych mieszkańców, do której wchodzi podstarzały i zgorzkniały detektyw, i który po kilku szklankach mocnego whiskey, odpalając papierosa zaczyna opowiadać niskim, przepitym i przepalonym głosem historię swojego życia. Do tego w tle pogrywa jakiś lokalny jazzowo-bluesowy zespół, tworząc odpowiednią ścieżkę dźwiękową do jego pesymistycznej opowieści.

Tak z mojego punktu widzenia wygląda atmosfera tego albumu. A jak wygląda od strony muzycznej, już mówię. W pierwszej kolejności przywodzi mi na myśl muzykę Toma Waitsa – głównie ze względu na wokal, który podobnie jak ten od mistrza jest niski, zachrypnięty i bardzo głęboki. Czuć, że pan Creese swoje wypalił i swoje też wypił. Nie jest to jakaś kopia, ale obaj panowie nadają na podobnych falach. W warstwie instrumentalnej również da się wyhaczyć sporo podobieństw, gdyż zarówno Tom Waits jak i The Dumb Earth obracają się w obrębie klasycznego, surowego bluesa i lekko eksperymentalnego noir-jazzu. Inna legenda tego typu grania, która przyszła mi na myśl przy obcowaniu z Walk The Earth to pochodzący również z Australii Nick Cave & The Bad Seeds, szczególnie jego wczesne oblicze, na którym jeszcze było słychać elementy z poprzedniego zespołu pana Cave’a – The Birthday Party. Z szufladki blues-jazzowej można jeszcze wyciągnąć jeden zespół do porównania z The Dumb Earth, mianowicie Morphine. Podobne środki wyrazu, aczkolwiek podejście do tego typu grania zgoła odmienne, znacznie mroczniejsze, bardziej tajemnicze i – jak już wspomniałem gdzieś na początku recenzji – groteskowe. Trochę jakby muzykę Morphine przenieść do wczesnych lat ’30 i posadzić w centrum kryminalnego spisku.

Ogółem Walk The Earth to muzyka w sam raz do nocnych spacerów po mieście z papierosem w ustach i idealne tło dźwiękowe do czytania opowieści kryminalnych, przyprawiających momentami o ciarki na plecach swoim thrillerowym klimatem. Chociaż poznałem ten album już parę lat wstecz to jednak nigdy nie miałem przyjemności zapoznać się z późniejszymi wydawnictwami. No cóż, czas nadrobić zaległości w końcu, co też Wam, drogim czytelnikom (zaglądają tu jacyś?) polecam zrobić.