Archiwum dla electro-industrial

Suicide Liar

Posted in Malformed Earthborn with tags , , on 12 lutego, 2012 by pandemon777

MALFORMED EARTHBORN – DEFIANCE OF THE UGLY BY THE MERELY REPULSIVE (1995)

 

1. Nailed Savior

2. Intoxicating Touch Of Freedom

3. Random Memory Erased

4. De Vermis Mysteriis

5. I Can Read Its Thoughts

6. Famous Last Words

7. Ninth Circle

8. Embracing Pain

9. Suicide Liar

10. Nature Destroys To Build

11. Unconsolable

12. Cross Of Victims

Na tym krążku spotykają się dwie legendy ekstremalnego grania. Shane Embury znany z działalności w Napalm Death postanowił połączyć siły z inną ikoną, Dannym Lilkerem, założycielem crossoverowego S.O.D. (Stormtroopers Of Death), grindcore’owego Brutal Truth, oraz thrash metalowych Anthrax i Nuclear Assault. Wszystkie te zespoły obecnie są uznawane jako jedne z najbardziej reprezentatywnych i klasycznych dla swoich gatunków, i doczekały się sporego uznania wśród fanów tych brzmień, czego nie można powiedzieć do końca o Malformed Earthborn. Nie chcę przez to w żadnym wypadku powiedzieć, że ten projekt-odskocznia jest słaby (jeszcze nie oszalałem do tego stopnia), tylko w odróżnieniu od powyższych powoli odchodzi w zapomnienie, co moim zdaniem jest wielką szkodą, bowiem debiut (i zarazem jedyny album) Malformed Earthborn to rzecz równie świetna jak i unikatowa. A więc jak dokładnie panom wyszła współpraca?

Shane Embury i Danny Lilker, którzy przy okazji do składu zwerbowali wokalistę Scotta Lewisa, nagrali album mocno odbiegający od muzyki zespołów, w których zrobili największą karierę. W zasadzie metal jest tutaj obecny w mniejszych ilościach, gitary jeśli się już pojawiają to i tak są schowane gdzieś z tyłu, w znacznie większym stopniu za to dominuje elektronika. Oczywiście nie ma mowy o jakimś tanecznym obliczu elektroniki, w tym przypadku mamy do czynienia z odjazdami w stronę electro-industrialu spod znaku Skinny Puppy (z Too Dark Park głównie) i G.G.F.H. wzbogaconych sporymi nakładami wszelkiego rodzaju przesterów, kłujących w uszy dźwięków i toną hałasu. Jak na każdej szanującej się płycie, której przyklejona została etykieta „industrial metal”, nie obyło się też oczywiście bez wpływów Godflesh. Z kolei wzdłuż utworu Embracing Pain przewija się lekko zmodyfikowany sampel z Anywhere Out Of This World Dead Can Dance, co stanowiło dla mnie przy pierwszym odsłuchu spore zaskoczenie, dodam, że niebywale miłe. I tak to wygląda mniej więcej od strony stylistyczno-technicznej. A jak przedstawia sie od strony, ekhm… emocjonalnej (zdaję sobie sprawę to słowo tutaj wybitnie nie pasuje)? To jeden z najbardziej zwyrodniałych, obrzydliwych i odrażająych albumów jakie znam, wręcz powiedziałbym, że to taki muzyczny odpowiednik Predatora, zabijający dźwiękami i zdzierający bębenki uszne. Słowa „patologia” i „destrukcja” byłyby chyba najbardziej adekwatne. Mógłbym tu wpisać jeszcze szereg przymiotników i rzeczowników, które kojarzą się większości ludzi z możliwie najgorszymi rzeczami i sytuacjami, ale chyba każdy łapie o co chodzi.

Ogólnie ten album oferuje muzykę, za pomocą której można wypędzić z domu nieproszonych gości i doprowadzać sąsiadów do napadów niekontrolowanej złości i bólu głowy. Jest ciężki, hałaśliwy i całkowicie przeciwstawny powszechnie rozumianej sztuce. Dodatkowo panuje na nim atmosfera świata świeżo po zakończeniu nuklearnego konfliktu. Gruzy elektrowni jądrowych, lejące się zewsząd toksyczne odpady, ciała w stanie rozkładu i martwe zło – oto oblicze Malformed Earthborn. Tym, którzy postanowią sięgnąć po ten album (słuszna decyzja), życzę smacznego i miłej zabawy.

Leave me here and let me hide

Posted in Pulse Legion with tags , on 28 stycznia, 2012 by pandemon777

PULSE LEGION – EVOLVE (1997)

1. Evolve

2. Who Decides

3. The Fear

4. Covet

5. Never Over

6. Remains

7. Disillusion

8. Maelstrom

9. Wasted Redemption

10. Before The Punishment

11. Hideaway

Kiedy pierwszy raz sięgnąłem po Skinny Puppy kilka lat wstecz, byłem oszołomiony. Ich Too Dark Park po dziś dzień stanowi dla mnie jedną z tych płyt najbliższych ideału, stojąc na poziomie nieosiągalnym dla całej rzeszy kopistów i naśladowców. I jest to ból trochę, bo w końcu zacząłem interesować się klimatami electro-industrial, mając nadzieję, że trafię na coś zbliżonego chociażby estetycznie do tego co Skinny Puppy prezentował na swoich wcześniejszych płytach, do Too Dark Park włącznie. Niestety najczęściej zespoły z tego rejonu zabierały tę estetykę w innym kierunku. Pierwszymi zespołami, które później poznałem z tej szufladki były oczywiście inne klasyki jak Front Line Assembly, Front 242, Birmingham 6, etc., i choć nie ujmuję im wartości to jednak nie spełniały moich oczekiwań do końca. Ja chciałem klimatu nocnego, skorumpowanego miasta przyszłości, gdzie nikt nie może czuć się bezpieczny, gdzie czuć czającą się grozę za każdym rogiem. Powyższe zespoły po prostu nie posiadały tej aury tajemniczości. W akcie desperacji sięgnąłem po gatunek aggrotech, którym interesowałem się krótko, bo każdy kolejny zespół z tego kręgu przynosił ze sobą coraz większe rozczarowanie. Kiedy po dłuższym czasie odkryłem Evolve Pulse Legion, poczułem się na swój sposób spełniony, bo w końcu znalazłem coś czego długo i bezowocnie szukałem. I może dlatego darzę ją taką estymą, bo rzadko się mi zdarza trafić na album mocno zakorzeniony w electro-industrialnej stylistyce, a dodatkowo na tle wielu wydawnictw, jak dla mnie, wręcz lśni.

A więc, co my tu mamy? Właśnie ów klimat futurystycznego miasta nocą, mroczne, elektroniczne pejzaże, całe pokłady podskórnego napięcia, oldschoolowych brzmień syntezatorów przywołujących atmosferę z wczesnych płyt Skinny Puppy, charkotliwych wokali, czasem złowrogo szepczących, które do złudzenia przypominają Niveka Ogre. Evolve spokojnie mógłby stanowić ścieżkę dźwiękową do jakiegoś filmu sci-fi/horror z lat ’80, bo naprawdę brzmi jakby został wyjęty żywcem z tej dekady, przez co jeszcze więcej uroku w nim wyczuwam. Album posiada też pewien zaskakujący, jak na taką muzykę, element, i jest to kobiecy głos w moim, nota bene, ulubionym utworze Maelstrom, i co lepsze, wpasował się idealnie. Dzięki temu kawałek nabiera wręcz zmysłowego charakteru, takiego swoistego, mrocznego erotyzmu, w końcu kogo nie pociąga delikatny, aksamitnie-oschły, dyskretnie płynący głos kobiety podlany lekką psychodelą? Dla dodatkowego urozmaicenia, na zakończenie płyty, zespół postanowił troszeczkę „liznąć” bardziej gitarowych brzmień, w wyniku czego ostatni numer Hideaway, za sprawą wplecionego agresywnego riffu, pobudza słuchacza, zamiast wieńczyć całość złagodzeniem atmosfery (w sumie dobry pomysł).

Ogółem Evolve postawiłbym w czołówce ulubionych pozycji z kręgu electro-industrial, pewnie dlatego, że jak na złość nie potrafię wciąż znaleźć zbytnio płyt utrzymanych w takim właśnie nastroju. Nie jest to album przełomowy, i nie postawię go na równi z Too Dark Park, czy Disease G.G.F.H., ale na pewno postawię go wyżej niż wielu innych klasyków gatunku. Fanom gotycko-cybernetycznego industrialu, zwolennikom EBM, itp. polecam sprawdzić, bo naprawdę warto.

%d blogerów lubi to: