MALFORMED EARTHBORN – DEFIANCE OF THE UGLY BY THE MERELY REPULSIVE (1995)
1. Nailed Savior
2. Intoxicating Touch Of Freedom
3. Random Memory Erased
4. De Vermis Mysteriis
5. I Can Read Its Thoughts
6. Famous Last Words
7. Ninth Circle
8. Embracing Pain
9. Suicide Liar
10. Nature Destroys To Build
11. Unconsolable
12. Cross Of Victims
Na tym krążku spotykają się dwie legendy ekstremalnego grania. Shane Embury znany z działalności w Napalm Death postanowił połączyć siły z inną ikoną, Dannym Lilkerem, założycielem crossoverowego S.O.D. (Stormtroopers Of Death), grindcore’owego Brutal Truth, oraz thrash metalowych Anthrax i Nuclear Assault. Wszystkie te zespoły obecnie są uznawane jako jedne z najbardziej reprezentatywnych i klasycznych dla swoich gatunków, i doczekały się sporego uznania wśród fanów tych brzmień, czego nie można powiedzieć do końca o Malformed Earthborn. Nie chcę przez to w żadnym wypadku powiedzieć, że ten projekt-odskocznia jest słaby (jeszcze nie oszalałem do tego stopnia), tylko w odróżnieniu od powyższych powoli odchodzi w zapomnienie, co moim zdaniem jest wielką szkodą, bowiem debiut (i zarazem jedyny album) Malformed Earthborn to rzecz równie świetna jak i unikatowa. A więc jak dokładnie panom wyszła współpraca?
Shane Embury i Danny Lilker, którzy przy okazji do składu zwerbowali wokalistę Scotta Lewisa, nagrali album mocno odbiegający od muzyki zespołów, w których zrobili największą karierę. W zasadzie metal jest tutaj obecny w mniejszych ilościach, gitary jeśli się już pojawiają to i tak są schowane gdzieś z tyłu, w znacznie większym stopniu za to dominuje elektronika. Oczywiście nie ma mowy o jakimś tanecznym obliczu elektroniki, w tym przypadku mamy do czynienia z odjazdami w stronę electro-industrialu spod znaku Skinny Puppy (z Too Dark Park głównie) i G.G.F.H. wzbogaconych sporymi nakładami wszelkiego rodzaju przesterów, kłujących w uszy dźwięków i toną hałasu. Jak na każdej szanującej się płycie, której przyklejona została etykieta „industrial metal”, nie obyło się też oczywiście bez wpływów Godflesh. Z kolei wzdłuż utworu Embracing Pain przewija się lekko zmodyfikowany sampel z Anywhere Out Of This World Dead Can Dance, co stanowiło dla mnie przy pierwszym odsłuchu spore zaskoczenie, dodam, że niebywale miłe. I tak to wygląda mniej więcej od strony stylistyczno-technicznej. A jak przedstawia sie od strony, ekhm… emocjonalnej (zdaję sobie sprawę to słowo tutaj wybitnie nie pasuje)? To jeden z najbardziej zwyrodniałych, obrzydliwych i odrażająych albumów jakie znam, wręcz powiedziałbym, że to taki muzyczny odpowiednik Predatora, zabijający dźwiękami i zdzierający bębenki uszne. Słowa „patologia” i „destrukcja” byłyby chyba najbardziej adekwatne. Mógłbym tu wpisać jeszcze szereg przymiotników i rzeczowników, które kojarzą się większości ludzi z możliwie najgorszymi rzeczami i sytuacjami, ale chyba każdy łapie o co chodzi.
Ogólnie ten album oferuje muzykę, za pomocą której można wypędzić z domu nieproszonych gości i doprowadzać sąsiadów do napadów niekontrolowanej złości i bólu głowy. Jest ciężki, hałaśliwy i całkowicie przeciwstawny powszechnie rozumianej sztuce. Dodatkowo panuje na nim atmosfera świata świeżo po zakończeniu nuklearnego konfliktu. Gruzy elektrowni jądrowych, lejące się zewsząd toksyczne odpady, ciała w stanie rozkładu i martwe zło – oto oblicze Malformed Earthborn. Tym, którzy postanowią sięgnąć po ten album (słuszna decyzja), życzę smacznego i miłej zabawy.