HTRK – WORK (WORK, WORK) (2011)
1. Ice Eyes Eis
2. Slo Glo
3. Eat Yr Heart
4. Bendin’
5. Skinny
6. Synthetik
7. Poison
8. Work That Body
9. Love Triangle
10. Body Double
Do tej pory nie zdarzyło mi się w ciągu mojej przygody z muzyką, żeby jakiś młody zespół, który dopiero raczkuje i powolnym krokiem wychodzi z podziemia w stronę światła dziennego wstrząsnął mną w stopniu większym niż wiele uznanych klasyków (może za słabo szukam?). Udało się to HTRK, którego drugi longplay, trafił bardzo szybko do czołówki moich ulubionych płyt, zawierając w sobie elementy, które w muzyce, czy też sztuce ogólnie pojętej, mocno mnie przyciągają.
Na Work (Work, Work), już teraz duet, HTRK pociągnął swoją muzykę w bardziej elektroniczne i syntetyczne klimaty, chociaż nie odciął się w pełni od swoich fascynacji, gdyż echa Suicide czy Joy Division wciąż są słyszalne. Powiedziałbym nawet, że Work… to w pewnym sensie Closer XXI wieku, w współczesnej, futurystycznej odsłonie. Na przestrzeni lat całe bataliony zespołów podkradały patenty czwórce z Liverpoolu, ale o ile White Lies przearanżowali te patenty na elegancki popik do podrywu alternatywnych nastolatek, Interpol, choć dobrym zespołem jest, też nie brzmiał tak sugestywnie jak JD, o tyle HTRK w pełni uchwycili ich nastrój wszechobecnej dekadencji i odurzającej apatii. Zawsze słuchając Work…, czuję się jakbym znalazł się w centrum świata przedstawionego w kultowym już filmie Blade Runner, obserwując świat szary i bez wyrazu, powoli chylący się ku upadkowi. Zresztą muzyka HTRK słusznie została określona jako najlepsza na imprezę z okazji końca świata.
Album rozpoczyna się dosyć nietypowym intrem, gdzie pomiędzy przyjemnymi plamami dźwiękowymi, kreującymi nostalgiczno-narkotyczny nastrój wplatane są sample z… niemieckich kanałów erotycznych, zachęcających do telefonicznych igraszek. Owe intro dobrze nakreśla nastrój całej płyty, której dźwięki spowite są w klimacie erotycznego i maksymalnie psychodelicznego spektaklu. Tematyka tekstów wciąż oscyluje wokół seksu, perwersji, pewnego rodzaju dekadenckiego romantyzmu, i bynajmniej nie jest to dla mnie wada, bowiem dla tak uwodzicielskich, seksownych i romantycznych partii wokalnych jakie słychać przy ostatnich sześciu wersach Slo Glo, warto słuchać muzyki. Ten zespół udowadnia, że nie trzeba fajerwerków, egzaltowanego wycia i innych elementów cechujących sporą część muzyki popularnej, która oferuje tanie emocje i sielankowy bełkot o niczym, aby wbić się w świadomość słuchacza.
Tak więc HTRK nie zawiódł i daje nadzieję na piękną przyszłość czego im i sobie też życzę, bowiem potencjał jest ogromny, jak i talent do pisania wielowarstwowych, wypełnionych niuansami i smaczkami utworów, które chwytają za serce, ściskają gardło i odurzają swoim sennym, nostalgicznym klimatem. Trochę jak zjazd po narkotycznym tripowaniu, powiedziałbym.