Archive for the HTRK Category

Set my heart alight

Posted in HTRK with tags , , on 13 stycznia, 2012 by pandemon777

HTRK – WORK (WORK, WORK) (2011)

1. Ice Eyes Eis

2. Slo Glo

3. Eat Yr Heart

4. Bendin’

5. Skinny

6. Synthetik

7. Poison

8. Work That Body

9. Love Triangle

10. Body Double

Do tej pory nie zdarzyło mi się w ciągu mojej przygody z muzyką, żeby jakiś młody zespół, który dopiero raczkuje i powolnym krokiem wychodzi z podziemia w stronę światła dziennego wstrząsnął mną w stopniu większym niż wiele uznanych klasyków (może za słabo szukam?). Udało się to HTRK, którego drugi longplay, trafił bardzo szybko do czołówki moich ulubionych płyt, zawierając w sobie elementy, które w muzyce, czy też sztuce ogólnie pojętej, mocno mnie przyciągają.

Na Work (Work, Work), już teraz duet, HTRK pociągnął swoją muzykę w bardziej elektroniczne i syntetyczne klimaty, chociaż nie odciął się w pełni od swoich fascynacji, gdyż echa Suicide czy Joy Division wciąż są słyszalne. Powiedziałbym nawet, że Work… to w pewnym sensie Closer XXI wieku, w współczesnej, futurystycznej odsłonie. Na przestrzeni lat całe bataliony zespołów podkradały patenty czwórce z Liverpoolu, ale o ile White Lies przearanżowali te patenty na elegancki popik do podrywu alternatywnych nastolatek, Interpol, choć dobrym zespołem jest, też nie brzmiał tak sugestywnie jak JD, o tyle HTRK w pełni uchwycili ich nastrój wszechobecnej dekadencji i odurzającej apatii. Zawsze słuchając Work…, czuję się jakbym znalazł się w centrum świata przedstawionego w kultowym już filmie Blade Runner, obserwując świat szary i bez wyrazu, powoli chylący się ku upadkowi. Zresztą muzyka HTRK słusznie została określona jako najlepsza na imprezę z okazji końca świata.

Album rozpoczyna się dosyć nietypowym intrem, gdzie pomiędzy przyjemnymi plamami dźwiękowymi, kreującymi nostalgiczno-narkotyczny nastrój wplatane są sample z… niemieckich kanałów erotycznych, zachęcających do telefonicznych igraszek. Owe intro dobrze nakreśla nastrój całej płyty, której dźwięki spowite są w klimacie erotycznego i maksymalnie psychodelicznego spektaklu. Tematyka tekstów wciąż oscyluje wokół seksu, perwersji, pewnego rodzaju dekadenckiego romantyzmu, i bynajmniej nie jest to dla mnie wada, bowiem dla tak uwodzicielskich, seksownych i romantycznych partii wokalnych jakie słychać przy ostatnich sześciu wersach Slo Glo, warto słuchać muzyki. Ten zespół udowadnia, że nie trzeba fajerwerków, egzaltowanego wycia i innych elementów cechujących sporą część muzyki popularnej, która oferuje tanie emocje i sielankowy bełkot o niczym, aby wbić się w świadomość słuchacza.

Tak więc HTRK nie zawiódł i daje nadzieję na piękną przyszłość czego im i sobie też życzę, bowiem potencjał jest ogromny, jak i talent do pisania wielowarstwowych, wypełnionych niuansami i smaczkami utworów, które chwytają za serce, ściskają gardło i odurzają swoim sennym, nostalgicznym klimatem. Trochę jak zjazd po narkotycznym tripowaniu, powiedziałbym.

Pull your panties down a little more

Posted in HTRK with tags , , on 13 stycznia, 2012 by pandemon777

HTRK – MARRY ME TONIGHT (2009)

 

1. HA

2. Rentboy

3. Your Mistress

4. Kiss Before The Fall

5. Waltz Real Slow

6. Panties

7. Shoot You Up / She’s Seventeen

8. Fascinator

9. Disco

Zespół Hate Rock powstał w roku 2003, w Australii, z inicjatywy dwóch szkolnych znajomych, Nigela Yanga (gitara elektryczna, efekty) oraz Seana Stewarta (gitara basowa), którzy podzielali wspólne fascynacje sceną post-punk, industrialem, jak i dziwacznym i tajemniczym kinem Davida Lyncha. Niedługo później do składu została zwerbowana wokalistka Jonnine Standish i tak oto powstał jeden z najciekawszych zespołów ostatnich lat. Zresztą fakt, że swoją muzyką zwrócili uwagę samego Rolanda S. Howarda z The Birthday Party (który też czuwał nad produkcją tego albumu) mówi chyba sam za siebie. Jako Hate Rock Trio tytułowali się do czasu samobójczej śmierci Seana Stewarta, z udziałem którego nagrali EP Nostalgia oraz studyjny debiut Marry Me Tonight.

Szczerze powiedziawszy owe samobójstwo nie jest czymś specjalnie zaskakującym dla mnie, bo takiej muzyki nie da się pisać nie będąc na skraju załamania nerwowego, pogrążonym w depresji. Od strony emocjonalnej Marry Me Tonight to płyta nad wyraz przygnębiająca, smutna, apatyczna niemal, chociaż da się w tej powodzi negatywnych emocji wyczuć momentami nutkę autodystansu, ironii. Duża zasługa w tym wokalistki Jonnine Standish, która jest jedną z moich ulubionych wokalistek, i bynajmniej nie dlatego, że posiada głos sięgający na 5 oktaw i zna każdą możliwą technikę wokalną, nic z tych rzeczy. Jej głos jest moim zdaniem po prostu pociągający, zmysłowy. Brzmi jakby swoje partie nagrywała będąc już po kilku butelkach wina, motając się w alkoholowym amoku po studiu, i pełna rezygnacji śpiewała swoim aksamitnym i apatycznym zarazem głosem teksty o pragnieniach, perwersjach seksualnych, uległości partnerowi, zazdrości i wszystkich innych rzeczach, która znajdują się na ciemnej stronie słowa „miłość”.

Od strony estetycznej czerpie z różnych gatunków, jest w pewnym stopniu oparty na kontraście, z jednej strony w utworach takich jak bardziej „przebojowy” HA, czuć wyraźnie wpływy post-punka – mechaniczna rytmika automatu perkusyjnego, pulsujący bas na pierwszym planie, oraz schowana nieco z tyłu gitara, tworząca surrealistyczne tło, od razu przywodzi na myśl zespoły jak Joy Division czy Sonic Youth. Z drugiej strony zaś mamy całe pokłady shoegaze w utworach jak Rentboy czy Fascinator, gdzie gitara snuje rozmarzone, płynące i ciepłe w brzmieniu melodie, więc skojarzenia z My Bloody Valentine (z naciskiem na przełomowy album Loveless) są nie do uniknięcia.

Reasumując, debiut HTRK to płyta dla wszelkich zagubionych młodych dusz, niestabilnych emocjonalnie, które nie potrafią odnaleźć swojego miejsca w świecie. I choć album jest nieco popowy w formie, to ma w sobie spore ilości surowych i brudnych brzmień, epatując rezygnacją i duchową agonią bez popadania w pretensjonalne i ckliwe smęcenie.

%d blogerów lubi to: