Archive for the Boston Category

More than a feeling

Posted in Boston with tags , , , on 17 lutego, 2012 by saimonix

 BOSTON – BOSTON (1976)

1. More than a feeling

2. Peace of mind

3. Rock & Roll band

4. Smokin’

5. Foreplay/Long time

6. Hitch a ride

7. Something about you

8. Let me take you home tonight 

Dzisiaj zakładamy dzwony, klata na wierzch i coś świecącego, zapuszczamy wąsy i pekaesy i nie przejmując się niczym, rzucamy się w przyciemnianych okularach w sam środek lat ’70. Płyta, o której chciałbym Wam opowiedzieć nazywa się po prostu Boston, jak też i zespół. Jest to pierwsza z ich dorobku, przez wielu (przynajmniej przez RYM 😉 ) oceniana najwyżej, zawiera też ich pierwszy i największy przebój. Ogromny sukces kasowy, do dzisiaj sprzedała się w ponad 17 milionach (!) egzemplarzy. Jeśli szukacie kolejnej tak ciekawej i nieszablonowej pozycji jak np. opisywane wczoraj przez Kubeusza Neuronium, to niestety nie tym razem, ale gdyby płyta nie wydawała mi się warta uwagi, nie zawracałbym Wam siedzenia.

Cóż to więc jest? Klasyczny rock przez duże K i R. Kryształowo czyste gitary i harmonie, masa przestrzeni, trochę chórków i zdublowanych ścieżek wokalu, rozcinające niebo solówki, raczej prosta perkusja i wyraźny bas, ale też pięknie wykorzystane klawisze, brzmiące momentami trochę jak organy Hammonda, które tak kocham (ale o tym znów innym razem). Z relacji osób, które były na koncertach w czasie ich największej świetności zachowało się sporo opisów tego, jak ogromny zestaw instrumentów mieli ze sobą zawsze na scenie. W ich muzyce zwraca uwagę przede wszystkim ładna barwa głosu wokalisty, która nie była efektem studyjnym (zajrzyjcie na youtube) i świetna produkcja, dzięki której można wychwycić co nam się żywnie podoba (ich szef był na co dzień inżynierem dźwięku). Brzmienie określiłbym jako dość delikatne, gitary są raczej schowane za basem i mało przesterowane, sporo jest momentów akustycznych. By dodać nutkę abstrakcji, powiem, że pierwszy obraz jaki widzę przy słuchaniu tych nut to letnie leniuchowanie na plaży i kąpiel w jakimś ciepłym morzu. Melodie w piosenkach niosą ze sobą masę dobrego humoru i pogody, są momenty oparte na klasycznych i sprawdzonych (już wtedy) patentach, jak np. Smokin’. Jeśli chodzi o poziom zróżnicowania utworów, na pewno daje się odczuć, że pochodzą z jednej płyty, ale nie ma nudy. Album trwa idealne, winylowe 40 minut, w sam raz.

Myślę, że Boston wyróżniał się trochę od pozostałych zespołów swojego nurtu tekstami – nie były to proste historyjki o miłości, miały swoją głębię. Oczywiście nie unikali klasycznej rockowej tematyki tamtego okresu, ale robili to znacznie ciekawiej i bardziej przekonująco, czego najlepszym przykładem jest pierwsza piosenka z płyty – More than a feeling (o którym pisałem we wstępie). Prosta, ale chwytliwa i bardzo ładna melodia, masa emocji w muzyce, a do tego nostalgiczny (w pozytywnym sensie) tekst, w którym każdy odnajdzie jakąś prawdę ze swojego życia – przepis na przebój. Inne piosenki, które szczególnie zwróciły moją uwagę to Foreplay/Long time i Hitch a Ride. Pierwsza ma nawet elementy czegoś, co można by nazwać progresją. U wielu z Was może pojawić się odczucie, że Boston to tylko kolejny z setek, jeśli nie tysięcy podobnych do siebie zespołów rockowych, ale zwracam Wam uwagę, byście oceniali oryginalność pamiętając o czasoprzestrzeni. Łatwo dzisiaj powiedzieć, że to, co grali już było, pytanie tylko, czy nie było przypadkiem (chociaż w części) dzięki nim.

Wiele można by jeszcze pisać, ale czas chyba kończyć. Boston to muzycznie bardzo solidny, klasyczny rock, a dla mnie jedna z tych płyt, które wprawiając w dobry nastrój dają w tym zaśnieżonym i ciemnozimnym kraju doskonałą i niezawodną pożywkę do marzeń. Wielu mądrych facetów mówiło już, że życie bez marzeń jest szare i puste, dlatego zachęcam Was, żebyście zaczynając dzień od włączyli muzykę, zamknęli oczy jeszcze raz i uciekli myślami gdzieś do tej dziewczyny, którą kiedyś znaliście…

 PS oto żołnierz Armii Zbawienia, który m.in. dzięki muzyce Boston był w stanie w naszej nudnej rzeczywistości stać się prawdziwym rycerzem Jedi. Może zgadniecie, jaki film mam na myśli? 😉

%d blogerów lubi to: