Archive for the Danzig Category

Little goddess, why don’t you slither in

Posted in Danzig with tags , , , on 17 stycznia, 2012 by pandemon777

DANZIG – 5: BLACKACIDEVIL (1996)

1. 7th House

2. Blackacidevil

3. See All You Were

4. Sacrifice

5. Hint Of Her Blood

6. Serpentia

7. Come To Silver

8. Hand Of Doom (Black Sabbath cover)

9. Power Of Darkness

10. Ashes

Glenn Danzig to legenda – to wiadomo nie od dziś. Założyciel horror-punkowego Misfits, którego wizerunek i muzyka były kopiowane przez rzesze, i lider swojego solowego zespołu, który lata chwały święcił pod koniec lat ’80 i w pierwszej połowie lat ’90. Owy sukces zaskarbił sobie pisząc niebywale chwytliwe, mocne i wyraziste metalowe numery, które tonęły wręcz w estetyce mistycznego rock’n’rolla The Doors, wpływy Led Zeppelin przenikały przez każdy numer, a sam głos Danziga brzmiał jak Elvis, którego opętał demon. Ta mikstura bluesa, rock’n’rolla i poteżnych, brudnych gitar żywcem wyjętych z wczesnych płyt Black Sabbath, połączona z okultystyczną otoczką sprawiła, że Danzig stał się jedną z najbardziej unikatowych postaci na scenie metalowej. Po nagraniu czwartej płyty, którą wielu uznaje za opus magnum jego twórczości był u szczytu swojej kariery i sławy, ale w roku ’96 postanowił pokazać środkowy palec wszystkim tym, którzy oczekiwali kolejnej płyty utrzymanej w estetyce poprzednich płyt, nagrywając płytę diametralnie inną, taką, której raczej nikt się nie spodziewał, i którą chyba mało kto zrozumiał w czasie jej premiery.

Właściwie nic nie zapowiadało aż tak ogromnej wolty stylistycznej (no, może pomijając kilka utworów z 4p, m.in. Cantspeak, który moim zdaniem z powodzeniem mógłby się znaleźć na „piątce”), ale cóż, co się stało, to się stało, Danzig jest artystą i jak postanowił, tak zrobił – wyrzucił cały oryginalny skład, zwerbował całkowicie świeży (Jerry Cantrell z Alice In Chains przy okazji też się tu udziela) i odcinając się od korzeni nagrał album zdominowany przez hałaśliwą, surową i „undergroundowo” brzmiącą elektronikę. Zapewne popularność gatunku industrial rock, tak jak w przypadku wcześniej opisanego Apollyon Sun, swoje zrobiło, ale jednak w tym przypadku nie ma mowy o powielaniu pomysłów, bo ta płyta to unikat, wciąż niesłusznie niedoceniany. Osobiście nie znam drugiej, podobnie brzmiącej płyty, nad czym boleje, bo to perła, jedna z moich ulubionych płyt, którą cenię sobie najbardziej w dyskografii Glenna.

Jego głos tutaj został w znaczącej większości poddany różnym przesterom i efektom wokalnym, w zasadzie Elvisowych zaśpiewów tu nie uświadczymy, tak samo jako nie uświadczymy charakterystycznych skażonych bluesem kawałków, są za to tony ciężkich rytmów, psychodelicznych modulacji dźwiękowych, przesterów, nakładów, a poziom hałaśliwości i brudu zawstydziłby niejedną black metalową hordę z norweskiego lasu (tak, wiem, banalny odnośnik). Ta płyta to jeden wielki badtrip na kwasie, aczkolwiek szczerze przyznaję, że czerpię niebywałą przyjemność ze stanu w jaki mnie wprawia ta muzyka, która jest odurzająca i emanująca złością zarazem. Nie obyło się też bez stałego elementu jego twórczości jakim jest mroczny erotyzm, który jest obecny zarówno w tekstach jak i charakterze muzyki, a kusicielem jest tutaj sam Lucyfer we własnej osobie.

Przy całym moim uwielbieniu dla pierwszych czterech płyt Danziga, muszę jednak przyznać, że to właśnie Blackacidevil jest jego najodważniejszym dziełem i jak dla mnie jego opus magnum – zachwycił mnie ten album przy pierwszych odsłuchach, i zachwyca mnie po dziś dzień, jest po prostu bliższy moim preferencjom muzycznym, bowiem moja słabość do industrialnej elektroniki, czerpiącej garściami ze Skinny Puppy jest ogromna. Płyta ideał? No ba.

%d blogerów lubi to: