APOLLYON SUN – SUB (2000)
1. Dweller
2. Reefer Boy
3. Feeder
4. Messiah (Second Coming)
5. Naked Underground
6. Slender
7. Human III
8. R.U.M.
9. Mother Misplaced
10. Concrete Satan
W latach ’90 zeszłego stulecia nastąpił boom na tzw. rock industrialny, wówczas też tryumfy święciły takie zespoły jak Marilyn Manson, Nine Inch Nails, Rob Zombie/White Zombie, Ministry, itd, itp. Pośrednim uznaniem cieszyły się również Filter, Gravity Kills czy Stabbing Westward, chociaż odeszły z czasem jakby w niepamięć. Były też takie, którym nigdy nie dane było wypłynąć na szerokie wody i giną pod kolejną warstwą kurzu, np. świetny Misery Loves Co. czy właśnie Apollyon Sun. Tylko co czyniło Apollyon Sun wyjątkowym wśród zespołów, których fanami byli w dużej mierze zbuntowani i wyalienowani młodzieńcy? No np. fakt, że został założony przez lidera Celtic Frost, Toma Gabriela Fischera aka Tom G. Warrior, którego wpływ na muzykę metalową nie da się przecenić, bowiem pokłony Celticom biły wszelkie tuzy sceny black, death czy thrash metalowej, a i tzw. metal klimatyczny całkiem sporo zawdzięcza jego osobie, gdyż to on jako pierwszy postanowił zmiksować na legendarnej płycie Into The Pandemonium ciężkie gitary z operowym, kobiecym śpiewem oraz smyczkami. Nie obyło się też bez wpływów klasycznego industrialu spod znaku Coil, ale to już osobny rozdział. Drugą ciekawą postacią, która postanowiła przyłożyć rękę do tego projektu był Marky Edelmann aka Marquis Marky, perkusista niedawno reaktywowanego zespołu Coroner (niegdyś techniczni CF) , klasyka thrash metalu, który po dziś dzień pozostaje jednym z najbardziej unikatowych zespołów na scenie metalowej, dzięki takim płytom jak Mental Vortex czy Grin, na których postanowili ekseprymentować z muzyką psychodeliczną i wplatać gdzieniegdzie elektroniczne dźwięki.
Nie wiem czy powołując do życia w ’95 roku Apollyon Sun panowie chcieli się wbić w ówczesny trend, zyskać sławę, czy był to efekt fascynacji nowością na scenie muzycznej, nie mnie to oceniać, ale sądzę, że raczej to drugie. W zasadzie to mało istotne w tym wypadku, bo tak czy inaczej dostajemy do rąk porcję naprawdę solidnej muzyki z pogranicza rocka/metalu, skażonego elektroniką i depresyjnym, mrocznym klimatem. Płyta Sub, która była poprzedzona również bardzo udaną Epką God Leaves (And Dies), zawiera muzykę dosyć gniewną, co nie dziwi w przypadku Toma Warriora, gdyż złość i gniew to emocjonalne rejony, które towarzyszą mu od początku kariery (z krótką przerwą na Cold Lake), i w których czuje się najlepiej. Jego aroganckie, momentami psychodelicznie brzmiące partie wokalne (Dweller!) świetnie współgrają z pęłną podskórnego napięcia muzyką, a która napędzana jest riffami opartymi w dużej mierze na trytonach (Antichrist Superstar się kłania?), rzężącym basem, mechaniczną grą perkusji, z dodatkiem różnorakich elektronicznych przeszkadzajek w postaci sampli, syntezatorowych wkrętów, itp., – innymi słowy zawiera wszystkie charakterystyczne elementy dla owego gatunku, ale jednak dzięki wokalom i typowej dla Toma Warriora emocjonalności wyróżnia się na tle innych wydawnictw. Dodam, że nad produkcją czuwał m.in. Roli Mosimann, który maczał palce w produkcjach wspomnianego Marilyn Manson, Björk czy Faith No More.
I chociaż płyta nie jest wizjonerska i przełomowa jak rzeczy, do których przyzwyczaił nas Tom Fischer będąc w Celtic Frost, to jednak i tak polecam, tym którzy industrialnym rockiem sie parają, a Sub jakimś cudem nie znają, jak i osobom, które lubią po prostu solidną, rockową muzykę pozbawioną słodzenia, stawiająca na prostą wymowę i bezpośredniego kopniaka. Przy okazji – do samochodu sprawdza się świetnie.