Archive for the Head Of David Category

We have no faith in the summer of love

Posted in Head Of David with tags , on 27 stycznia, 2012 by pandemon777

HEAD OF DAVID – LP (1986)

 

1. Smears

2. I’ll Fall At Your Feet

3. White Bastard

4. Rocket USA

5. Snuff Raider M.C.

6. Joyride Burning X

7. Shadow Hill California

8. Newly Shaven Saint

Osoby, które głównie oczekują od muzyki monumentalnych wrażeń, melodyjności, klarownego brzmienia i ogólnej czytelności utworów – przykro mi, nie tym razem. Możecie przestać czytać tę recenzję w tym miejscu. Osoby, których za to kręci muzyka wyciągnięta spod kilkumetrowej warstwy gruzów fabryk Czarnobylu – zaparszam, jeśli nie dane Wam było poznać debiutu Head Of David.

W drugiej połowie lat ’80 thrash metal święcił swoje tryumfy, rok ’86 wypluł jedne z najbardziej klasycznych dla gatunku pozycji, Reign In Blood, Darkness Descendes, None Shall Defy czy też Peace Sells… i Master Of Puppets. W tym samym czasie zaczął powoli kiełkować nowy gatunek, który zamiast czerpać inspiracje z klasyków heavy metalu, za podstawy obrał wczesny industrial i jego pochodne, zastępując wpływy Judas Priest fabrycznym hałasem Throbbing Gristle, a falsety Iron Maiden dzikim wrzaskiem i pierwotną dziczą wczesnego Swans, zaś popisy gitarowe porzucił na rzecz minimalizmu Killing Joke z pierwszych dwóch płyt. W swej ostatecznej formie, zdefiniowanej na potężnym Streetcleaner Godflesh, powstał prawdopodobnie najbardziej zdehumanizowany i bezkompromisowy gatunek w świecie metalu, czy też muzyki ogólnie pojętej, który nazwano najprościej metalem industrialnym. No, ale wróćmy do początków. Tymi pierwszymi zespołami, które postanowiły połączyć industrialny hałas z gitarowym gwałtem były m.in. właśnie Head Of David czy Fall Of Because. W obu udzielał się zresztą lider Godflesh, Justin Broadrick [sam FOB (tak, to jest ukłon w stronę Killing Joke) był w zasadzie formą larwy Godflesh], jednak do składu Head Of David dołączył dopiero na drugiej płycie, Dustbowl. Niestety na „dwójce” muzyka, choć wciąż wspaniała i oryginalna, utraciła ten specyficzny nastrój debiutu, nabrała bardziej pustynnego klimatu (i nie mówię tak tylko z powodu sugestii okładki), opuszczając mury zburzonych fabryk spowitych w dymie, brudnych, zniszczonych i estetycznie odrzucających. Ciężko mi jest tak naprawdę zdefiniować te dźwięki i te emocje. Mogę oczywiście napisać, zgodnie z prawdą zresztą, że ten album kreuje wizję miejsca, do którego słoneczne promienie nie docierają, będąc wiecznie schowane za ścianą szarych chmur, miejsca gdzie nie ma nawet jednego kolorowego elementu. Dominuje brud, wstręt, gdzie by nie spojrzeć, przed oczami i tak pojawiają się opustoszałe tereny, ruiny dawnej kultury, która spektakularnie zginęła w wyniku własnej głupoty, gruzy, na których już życie nie powstanie. To muzyka pełna rezygnacji, jednak nie ma mowy o pretensjonalnym znaczeniu tego słowa, nie ma natchnionych, dekadenckich zaśpiewów o upadającej cywilizacji, to jest po prostu konfrontacja z faktem, że świat jest martwy i nie można nic już na to poradzić, nadzieja jest tutaj tak samo nieobecna jak w komorach gazowych obozów koncentracyjnych. I myślę, że ten album jest wręcz idealną soniczną wizualizacją takich właśnie miejsc. Surowy, twardy, przygnębiający i niepokojący zarazem. Za tą ścianą dźwięku zbudowaną z amelodyjnych, rzężących gitar, pustki i przestrzeni brzmieniowej, dźwiękowej ascezy stoi jednak coś nieuchwytnego i coś czego nie potrafię określić. To dosyć osobiste odczucie, tak jakbym wyczuwał w niej jeszcze jakiś odchodzący, ludzki pierwiastek, resztki emocji i uczuć zanim zanikną permanentnie. Ale daruję już może kolejnych naiwnych i egzaltowanych skojarzeń i opisów (chociaż może ktoś odbiera to podobnie jak ja?).

Five seconds of decision
To realise your purpose in life
Five minutes of careful thought
To achieve maximum effect
We have no faith in the summer of love
Worship the sun and it rains

We’re tipping sideways, sideways
Hand in hand, head in my knees

 I tyle w temacie. Uwielbiam.