Archive for the Christian Death Category

I don’t want your fucking god, I don’t need your fucking god

Posted in Christian Death with tags , , on 24 marca, 2012 by pandemon777

CHRISTIAN DEATH – PORNOGRAPHIC MESSIAH (1998)

 

1. The Great Deception – Part A: The Dissention Of Faith

2. The Great Deception – Part B: The Corruption Of Innocence

3. The Great Deception – Part C: The Origin Of Man

4. The Great Deception – Part D: The Lie Behind The Truth

5. The Millenium Unwinds

6. Weave My Spell

7. Washing Machine

8. Sex Dwarf

9. Does It Hurt

10. The Obscene Kiss

11. Out Of Control

12. Cave Of The Unborn

13. Die With You

14. She Never Woke Up

15. Pillars Of Osiris

16. Spontaneous Human Detonation

17. The 9 Is A 6 (Bonus)

Główną „siedzibą” rocka gotyckiego jest bez wątpienia Wielka Brytania – tam narodził się ten niegdyś wspaniały gatunek i stamtąd też pochodzą najbardziej znaczące dla jego rozwoju formacje jak Bauhaus, The Sisters Of Mercy, Siouxsie And The Banshees, Fields Of The Nephilim i wielu innych. Jednak za oceanem, na kontynencie Ameryki Północnej też pojawiło się kilku wspaniałych piewców mroku, a najlepszym tego przykładem jest właśnie Christian Death – zespół, którego historia jest nieco zagmatwana i spowita w tajemniczości, m.in. ze względu na samą postać jego ex-lidera Rozza Williamsa, który popełnił samobójstwo pierwszego dnia kwietnia w 1998 roku, czyli w roku wydania Pornographic Messiah właśnie.

Christian Death powstał w Kalifornijskim mieście Los Angeles, miejscem, które kojarzy się głównie ze słoneczną atmosferą, hedonizmem, celebracją życiowej radości, jednak członkowie formacji postanowili zaprowadzić tam nieco mroku, tworząc muzykę, która mogłaby posłużyć za ścieżkę dźwiękową końca świata, aniżeli do imprez młodych ludzi. Zagmatwanie w zespole pojawiło się wraz z opuszczeniem jego szeregów przez lidera Rozza Williamsa po wydaniu Ashes, kiedy to stery przejął Valor Kand, na poprzedniczce pełniący funkcję jedynie gitarzysty, kontynuując działalność Christian Death i poszukując coraz to nowszych środków przekazu. Kiedy Kand nagrywał kolejne udane albumy, Rozz Williams w międzyczasie założył „sąsiadujący” Christian Death wraz z żoną Eva O, jednak to Kand wygrał proces o oryginalną nazwę, toteż były lider musiał swoją wersję przemianować na Christian Death featuring Rozz Williams.

Obie wersje kroczyły swoją ścieżką, jednak wydaje mi się, że Kand w ciekawszy sposób rozwinął karierę zespołu, wciąż szperając w nowych gatunkach, dzięki czemu bogactwo stylistyczne w dyskografii jego wersji Christian Death jest bardzo pokaźne. Pornographic Messiah jest wydawnictwem, które najbardziej mnie pochłonęło, będąc ukłonem w stronę industrial rocka, aczkolwiek ukazanego w jedynej w swoim rodzaju formie. Na pewno słychać echa Antichrist Superstar Marilyn Manson (który swoją drogą zawdzięcza im w dużej mierze swój wizerunek, a i muzyczne inspiracje też da się wychwycić) czy też nawet debiutu Rob Zombie, z tym, że w znacznie bardziej obskurnej, prymitywnej i surowej wersji. Brzmienie po same brzegi wypełnione jest brudem, numery są bardzo ascetyczne, sprowadzone do najprostszej struktury, obdarte z wszelkich „upiększeń”, a za każdym rogiem czają się kolejne herezje, grzechy ukryte pod sutanną księży, perwersje seksualne, nieposkromione rządzę, ikonoklazm, dzicz, kuszenie i namawianie do łamania boskich praw. Pornographic Messiah, jak sugeruje już sam tytuł, ocieka erotyzmem, to diabeł, który wdarł się pod przykrywką świętości do seminariów i kościołów niczym wilk w przebraniu owcy, który począł szerzyć zarazę, dokonując zepsucia, wzbudzając w grzecznych, dążących do świętości osobnikach zwierzęce żądze, głęboko uśpione w ich podświadomości, instynkty, nad którymi nie potrafią zapanować, tym samym rzucając się w otchłań grzechu. To jeden z tych albumów, który wyzwala poczucie spełnienia, zerwania kajdan i błogosławienia swojej prawdziwej ukrytej natury. Wstrzemięźliwość przekształca się w pociąg seksualny, życiowa asceza zostaje zastąpiona chęcią celebracji, a bóg, któremu poświęciło się żywot staje się nagle zwykłym wytworem ludzkiej imaginacji, zaś prawdziwe wyższe siły wydają się znajdować po całkowicie przeciwległym biegunie. Środki wyrazu zostały tutaj odpowiednio dobrane, toteż znajdziemy tu na przemian dynamiczne, niemal rock’n’rollowe kawałki, kontrastujące z powolnymi i dyskretnymi utworami, których siła przekazu i działania na wyobraźnię wcale nie ustępuje reszcie. Jeśli miałbym wymienić faworytów to pewnie wskazałbym The Lie Behind The Truth czy Weave My Spell, które najmocniej przywodzą mi na myśl dokonania wspomnianego Rob Zombie i są też, moim zdaniem, największymi przebojami na Pornographic Messiah. Znajdziemy tu też cover znanego w latach ’80 Soft Cell – Sex Dwarf i chyba nie muszę tłumaczyć, że różnica w stosunku do oryginału jest co najmniej… duża?

Ogólnie ten album to, jak już wspominałem, moja ulubiona pozycja w dyskografii zespołu. Fani Williamsa często jednak sceptycznie patrzą na Christian Death dowodzony przez Kanda, ja jednak jestem skłonny stwierdzić, że z rolą lidera poradził sobie niemal bezbłędnie i szczerze powiedziawszy to płyty, na których on właśnie dowodzi odpowiadają mi bardziej niż te z Williamsem (przy czym zaznaczam, że Ashes, jaki pozostałe wydawnictwa cenię sobie bardzo wysoko). Zahaczę też o kwestię kontrowersyjności zespołu – faktem jest, że zarówno Williams, jak i Kand od zawsze lubowali się we wbijaniu przysłowiowego kija w mrowisko, jednak nie ma mowy o tanim prowokowaniu, dla samej prowokacji, bowiem sam Kand twierdzi, że głównym celem Christian Death jest zachęcenie ludzi do postrzegania rzeczywistości z różnych perspektyw, uwolnienie od schematycznych toków myślenia i ukazanie innego obrazu poruszanych kwestii, w tym wypadku ludzkiej natury, religii, etc. Robi to w sposób, który w konserwatywnym chrześcijaninie wywoła chęć wyruszenia na krucjatę, ale bądźmy szczerzy, takie dobitne środki są znacznie lepsze. W końcu aby człowiek zaczął słuchać nie wystarczy już poklepać go po ramieniu, trzeba go uderzyć młotem kowalskim w głowę, nawiązując do Johna Doe z filmu Se7en. No, to by było na tyle, miłego słuchania.