Archiwum dla hip-hop

Give me a fucking break

Posted in Meathead with tags , , on 29 lutego, 2012 by pandemon777

MEATHEAD – BORED STIFF (1994)

1. Drone

2. A Thousand Pipes

3. Inflatable

4. Outta’ My Face

5. You Owe Me

6. You’re A Bore

7. Blow

8. Metallic Mantra

9. No. 1

10. Dick Smoker

11. Phone System Crashes

12. Phreaker’s Buzz

13. Flap Jack

14. Hoodoo

15. Right Here

16. Lunch / Metallic Mantra

Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że Bored Stiff brzmi jak Limp Bizkit, gdyby obdarł się z wszelkiego potencjału komercyjnego i grał na bardziej undergroundową modłę (mam nadzieję, że ten chwyt z zastosowaniem znanej nazwy jakoś zadziała i czytelniku drogi zechcesz przeczytać dalszą część recenzji. Jeśli jednak na sam widok nazwy”Limp Bizkit” czujesz odruchy wymiotne, i tak zapraszam do dalszej części).

Na ten zespół trafiłem trochę pokrętną drogą. Swego czasu, kiedy przechodziłem przez etap fascynacji projektem Scorn, postanowiłem też sprawdzać powoli i stopniowo inne rzeczy, w których jego lider, Mick Harris maczał palce. Przebijając się przez kolejne lepsze i gorsze albumy, przy nagrywaniu których brał udział, trafiłem na projekt Matera, który na koncie miał jeden, jedyny album – Same Here. Mick Harris współtworzył go z nieznanym mi wówczas człowiekiem Teho Teardo (aka M. Teho T.), więc postanowiłem też z ciekawości i jego muzyczną przeszłość zbadać, tym samym trafiając na Meathead.

Byłem lekko zaskoczony kiedy dowiedziałem się, że ten zespół ma włoskie korzenie, bo szczerze powiedziawszy w ogóle mi nie pasuje do wizerunku tamtejszej kultury. Włoska scena metalowa (czy też rockowa, jak kto woli) kojarzy się, a przynajmniej mi, z zespołami pokroju Rhapsody Of Fire i rzeszy ich naśladowców, zaś Meathead brzmi jakby został żywcem ściągnięty z ulic Ameryki. Zakładam, że to może być jeden z powodów, dla których nie udało im się wybić ani przebić przez power-metalową ścianę i wyjść ze swoją muzyką do szerszej grupy ludzi, chociaż może to też nigdy nie było celem. Meathead ze swoją muzyką stał znacznie bliżej industrialu (ściślej mówiąc gitarowej strony tego gatunku), co zresztą dziwić nie powinno zważywszy na fakt, że jego lider, Teho Teardo, kooperował ze wspomnianym Mickiem Harrisem czy Lydią Lunch. Na pierwszy rzut ucha brzmi jak jeden z wielu zespołów łączących ze sobą proste i agresywne riffy z hip-hopem i wzbogaconych odrobiną elektroniki, ale im więcej słucham tego albumu, tym silniejsze mam wrażenie, że to coś całkiem oryginalnego. Zespołowi udało się w tej prostej formule odnaleźć własny styl i sposób komponowania kawałków, przez co owe połączenie „wyluzowanych” i nieco bluesowych gitarowych motywów i riffów, opartych na rytmach czasami dynamicznych, czasami brzmiących jakby żywcem wyjętych z hip-hopowej klasyki, brzmi dojrzale i unikatowo zarazem. Do tego całkiem miłym zaskoczeniem było pojawienie się tu i ówdzie znajomo brzmiących sampli, m.in. z Nine Inch Nails czy Pantera (z których utworów te sample zostały wzięte, i w których utworach zostały tutaj wykorzystane, pozostawiam słuchaczowi już).

Anyway, Bored Stiff to naprawdę solidna pozycja, wypełniona młodzieńczym buntem, ale potraktowanym w sarkastyczny i pełen ironii sposób, z dystansem i przymrużeniem oka, przekazanym za pomocą konkretnego, industrial rockowego kopniaka. Ten skandalicznie zapomniany i zagrzebany w przeszłości album zasługuje jednak na więcej uwagi, i zdecydowanie bardziej bym wolał widzieć na listach przebojów takie numery jak You’re A Bore (przy pierwszym przesłuchaniu płyty, zatrzymałem się na nim i zapętliłem kilkanaście razy z rzędu, zanim sprawdziłem resztę – wkręca się serio) niż to co się obecnie forsuje w obrębie rockowego świata.

I Teraz kiedy już dodałem trochę własnego malkontenctwa w ramach wisienki na torcie, mogę uznać recenzję za kompletną i życzyć miłego słuchania. Dziękuję za uwagę.

On the run

Posted in The Qemists with tags , , , , on 19 lutego, 2012 by kubeusz

THE QEMISTS – JOIN THE Q [2009]

1. Stompbox
2. Lost Weekend
3. On the Run
4. Dem Na Like Me
5. S.W.A.G. (Intro)
6. S.W.A.G.
7. Drop Audio
8. When Ur Lonely
9. Soundface
10. Got One Life
11. The Perfect High

The Qemists to już nie młode, Brytyjskie trio. Powstali w okolicach 1990 roku i uprawiali jakieś tam rockowe granie. Dopiero w drugiej połowie lat ’90 zainteresowali się muzyką drum ‚n’ bass i bardziej połamanymi rytmami. Tak sobie istnieli, grali, aż w końcu, przyszedł rok 2009 kiedy to światło dzienne ujrzał pełnoprawny debiut – Join The Q.

Fuzja rocka i elektroniki spod znaku d’n’b? Hmm, szczerze powiedziawszy po tym co sprezentowało na swoich albumach Pendulum (o takich rzygach jak Hadouken! nawet nie wspominam) byłem raczej sceptycznie nastawiony do tego typu kolaboracji. Na szczęście, niepotrzebnie, okazuje się się Brytyjczycy pokazali światu jak się to powinno robić.

Join The Q to naprawdę solidny album. Ma wszystko to, co powinien mieć krążek, na którym spotyka się rock oraz d’n’b (a nie kiedy i hip-hopowe rytmy się tu wkradną). Czego można chcieć od takiej muzyki? Na nudę narzekać na pewno nie można, są przeboje, refreny zapadają w pamięć, kopniak w zadek też jest, żyć nie umierać. Do tego dochodzą zajebiste sample i masa gości (między innymi Mike Patton, Jenna G. MC Navigator). Zbierając to wszystko razem, otrzymujemy istną petardę, idealnie nadająca się np do samochodu. Uwierzcie mi, słuchając Join The Q, człowiek od razu ma ochotę szybciej jechać, a noga samoczynnie dociska pedał gazu do oporu. Jednak nie polecam słuchać w domu, ładunek energii zawarty na płycie, może mieć zły wpływ na stan waszych sprzętów domowych. Począwszy od Stompbox (rewelacyjny cover w wykonaniu Spor’a), przez taki hiciory jak: bardzo rockowy Lost Weekend, drum ‚n’ bassowy On The Run, cz hip-hopowy Dem Na Like Me a na mocarnym The Perfect High kończąc, mamy do czynienia z muzyką rozrywkową najwyższych lotów.

Nie widziałem ich (jeszcze) na żywo, ale słuchając Join The Q (oraz równie zajebistego Spirit Of The System), jestem pewien, że chłopaki dupy nie dają. Ta muzyka jest wręcz stworzona do koncertowego szaleństwa. Jak ktoś poszukuje muzyki prostej, ale zarazem pełnej energii, zróżnicowanej i nie ma klapek na oczach, niech sięga po debiut The Qemists (po drugi w sumie też, kontynuuje to co zapoczątkował Join The Q) bo to kawał dobrej, kopiącej zad muzyki.