MISERY LOVES CO. – MISERY LOVES CO. (1995)
1. My Mind Still Speaks
2. Kiss Your Boots
3. Need Another One
4. Sonic Attack
5. This Is A Dream
6. Happy?
7. Scared
8. I Swallow
9. Private Hell
10. The Only Way
11. 2 Seconds
Misery Loves Co. był szwedzkim zespołem tworzonym przez duet Patrik Wiren (wokal) i Örjan Örnkloo (gitara, bas, elektronika, jak i automat perkusyjny). Byli jednymi z nielicznych przedstawicieli rocka industrialnego z tego kraju, a ich działalność została zamknięta w zasadzie w niecałej dekadzie wzdłuż lat ’90 kiedy ów gatunek, jak powszechnie wiadomo, przeżywał czas swojej największej chwały. Niestety nie wszystkim zespołom z tego poletka udało się załapać na sukces komercyjny jaki spotkał na swojej drodze Trent Reznor z Nine Inch Nails.
Ano właśnie – Nine Inch Nails. Powodów, dla których wspominam tu właśnie o tym zespole – mając w głowie ich twórczość z okresu Broken – w kontekście Misery Loves Co. jest co najmniej kilka. Po pierwsze z prostej przyczyny, że wyłaniają się z jednej sceny, po drugie, że stosują podobne środki wyrazu, no i po trzecie, co najbardziej świadczy o ich podobieństwie, obu bym uznał za czołowych „wściekłych depresantów” industrialnego rocka/metalu. Stosując charakterystyczne i typowe w zasadzie dla tego gatunku instrumentarium i brzmienie, czyli ciężkie, mięsiste riffy podparte pulsującym basem i mechaniczną grą automatu perkusyjnego wzbogaconego elektroniką i wszelkiej maści samplami (jeden z nich nad wyraz przyjemnie mnie zaskoczył, ale o tym zaraz) – taki opis brzmi banalnie i może pomyśleć, że to nic oryginalnego. Może tak, może nie, ale jednej rzeczy debiutanckiej płycie Misery Loves Co. odmówć nie można i jest to autentyzm. Autentyczna, sugestywnie wyrażona złość, podobna do wspomnianego Broken NIN, z tym, że jak na moje ucho jest to album znacznie cięższy i mroczniejszy. Teksty idą zdecydowanie w parze z muzyką, będące wyrazem głębokich frustracji, czy to seksualnych czy jakichkolwiek innych, konfliktów interpersonalnych i wszelkich problemów mentalnych prowadzących do potrzeby wyładowania skumulowanej w psychice złości. Toteż z każdym numerem dostajemy cios między oczy – w zasadzie każdy numer, kolokwialnie rzecz ujmując, miażdży swoim ciężarem i przygnębiająca przy tym atmosferą. Jednak nie ma mowy o tym, aby album snuł się ślamazarnie przez cały czas, bo dostajemy fragmenty wysadzające wręcz z butów, jak przy wejściu riffu w, nomen omen, Kiss Your Boots czy przywodzącym na myśl klimaty Ministry czy Optimum Wound Profile, The Only Way, który posiada bardziej thrash metalowy sznyt. Innym ukłonem, chociaż nie tak dosłownym, w stronę tegoż gatunku są postepujące po sobie I Swallow i Private Hell – oba samplują na wstępie utwory Voivod – Tribal Convictions i Cosmic Drama (oba też pochodzą z jednej płyty Dimension Hatross).
Debiut Misery Loves Co. zawsze miło jest sobie odświeżyć kiedy człowiek potrzebuje dobrej dawki gniewnej i ciężkiej muzyki, która odzwierciedla stan psychiczny człowieka pogrążonego w depresji, będącego na skraju załamania nerwowego, i którego tłumiony gniew może lada chwila wyrwać się spod warstwy moralności i przejąć kontrolę nad całym ciałem. To naprawdę świetny album, który furory może i nie zrobił, ale tym którzy mieli szczęście go usłyszeć dostarczył intensywnych emocji. Bez głaskania i owijania w bawełnę uderza w czuły punkt – i to sobie zdecydowanie cenię.