PORTER RICKS – BIOKINETICS (1996)
1. Port Gentil
2. Nautical Dub
3. Biokinetics 1
4. Biokinetics 2
5. Port Of Call
6. Port Of Nuba
7. Nautical Nuba
8. Nautical Zone
Lata ’90 były złotą erą jeśli o elektronikę chodzi – rozwój sceny trip-hopowej, rave, acid house, techno, nagromadzenie albumów-klasyków, itd., itp. Zarówno w tzw. mainstreamie, jak i podziemiach działo się wiele. Niniejsza recenzja sięga do owych podziemi, i wyciąga na wierzch dosyć zapomniany projekt – Porter Ricks.
Porter Ricks niektórym może się w pierwszej kolejności skojarzyć z postacią serialu Flipper z lat ’60, ale w tym przypadku mamy do czynienia z elektronicznym duetem, którego trzon stanowią dwaj niemieccy producenci: Thomas Köner i Andy Mellwig. Ten pierwszy, tak przy okazji, jest też kultową postacią sceny dark ambient, którego wydawnictwa jak Nunatak, Teimo czy Permafrost na stałe zagościły wśród płyt stanowiących kanon tego gatunku.
Jeszcze pod nazwą Porter Ricks również nagrał kolaboracyjny album z Techno Animal, projektem dwóch innych legendarnych postaci sceny industrialnej – Kevina Martina i J.K. Broadricka (ale o nich kiedy indziej mam nadzieję).
Ich debiut Biokinetics to, najkrócej rzecz ujmując, ascetyczna mieszanka minimal techna i dubu. Z każdego niemal dźwięku bije wręcz fabryczny chłód, efekt, który osiągnięto dzięki dosyć surowemu i bardzo przestrzennemu brzmieniu. W zasadzie jedynym w miarę „ciepłym” (jeśli można to tak określić) elementem, który się pojawia w czasie trwania albumu to dyskretne plamy dźwiękowe, płynące w tle otwierającego album Port Gentil, później im bardziej w głąb, tym większa soniczna otchłań się otwiera. Ale jak dla mnie to żadna wada, gdyż w jakiś sposób pociąga mnie nastrój takiej kosmicznej przestrzeni, a takowej tutaj uświadczymy w potężnych ilościach. Wobec Biokinetics mogą paść zarzuty, że jest jednostajna i monotonna, ponieważ tutaj pierwszy plan utworów opiera się na powtarzalnym bicie (przy czym większość z nich trwa średnio prawie 10 minut), a w tle pojawiają się jakieś kosmiczne odgłosy, abstrakcyjne dźwięki przypływające gdzieś z oddali. Z tym, że dla mnie te elementy stanowią podstawę tej płyty, jej główne zalety, powodują, że jawi mi się jako jedna z najbardziej transowych i hipnotyzujących płyt jakie znam, która raz potrafi odprężyć, raz pobudzić – jak w przypadku moich dwóch ulubionych, następujących po sobie kompozycji Biokinetics 2, który brzmi – jakkolwiek idiotycznie by to nie brzmiało – niczym bicie serca (ten pulsujący rytm!), którego echo odbija się w jakiejś potężnej fabrycznej hali (ta przestrzeń!) oraz Port Of Call (mimo 9-ciu min trwania, potrafię go czasem słuchać po kilka razy z rzędu – nie nudzi nigdy).
Na koniec jedynie co mogę dodać – jeśli kręci cię chłodna, hipnotyzująca i psychodeliczna muzyka, to Biokinetics powinien być strzałem w dychę. Najlepiej pozbyć się też uprzedzenia do słowa „techno” (o ile ktoś takowe ma), dla wielu będącym synonimem kolorowych światełek, wiejskich dyskotek i białych rękawiczek, bo to nie jest jakaś tam tandetna „tanzbuda”, a naprawdę wyrafinowane dzieło.