Archive for the Killing Joke Category

I can see tomorrow, hear the pandemonium

Posted in Killing Joke with tags , , , on 16 marca, 2012 by pandemon777

KILLING JOKE – PANDEMONIUM (1994)

1. Pandemonium

2. Exorcism

3. Millenium

4. Communion

5. Black Moon

6. Labyrinth

7. Jana

8. Whiteout

9. Pleasures Of The Flesh

10. Mathematics Of Chaos

Ważni, wielcy, wpływowi, etc. – wiele superlatywnych określeń można by zastosować wobec tego zespołu, który pomimo swojej wybitności nie osiągnął zbyt wielkiego sukcesu komercyjnego, ale z drugiej strony to przecież żadna nowość (niestety). Historia Killing Joke sięga przełomu lat ’70 i ’80 ubiegłego wieku, kiedy kilku kumpli z Wielkiej Brytanii postanowiło dać wyraz swojemu obrzydzeniu wobec szarego, konsumpcyjnego świata, nakręcanego pogonią za spełnieniem w materialnej sferze życia, obdartego z prawdziwych duchowych wartości.

We were unleashing something that was way beyond us at the time – Jaz Coleman

Będąc, wspólnie z Joy Division, pionierami tzw. post-punka stworzyli podwaliny pod wiele gatunków szeroko rozumianej alternatywy muzycznej, głównie pod industrial rock/metal, dzięki swojej minimalistycznej strukturze utworów, wywodzących się w prostej linii z punka, któremu nadali bardziej zmechanizowany i plemienny zarazem charakter. Samozwańczy debiut, jak i What’s THIS For…! to fundamentalne wręcz płyty jeśli chodzi wspomniany gitarowy industrial, które w swoim czasie były czymś niespotykanym i nietypowym. Zespół przez lata ’80 zmieniał nieco kierunek kilka razy, uderzając na Night Time w bardziej popowe rejony, wydając na świat chyba ich najsłynniejszy numer Eighties (ten, który panowie z Nirvany im podkradli do Come As You Are), a pogłębił ten styl na Brighter Than A Thousand Suns, jeszcze mocniej ukierunkowaną na przestrzenne brzmienie syntezatorów i klimatyczny charakter. Outside The Gate stał się z kolei chyba najbardziej kontrowersyjnym wydawnictwem zespołu i zarazem największym niewypałem.

Drastyczne zmiany nadeszły przy okazji wydania kilka lat później płyty diametralnie innej niż to co zespół oferował przez ostatnie pół dekady – Extremities Dirt & Various Repressed Emotions. Album ten był krokiem w kierunku czegoś znacznie większego, porzucając czyste brzmienie syntezatorów i przystępnych melodii na rzecz brudu, ciężaru i psychodelii. Przyjemne, przebojowe i ckliwe czasem piosenki odeszły w zapomnienie, zaś ich miejsce zajęły wściekłe, epatujące złością utwory. Wówczas bestia została już na dobre puszczona ze smyczy i Killing Joke ukazał swoje gniewne i obłędne oblicze. Wydana cztery lata później płyta Pandemonium była kontynuacją owego obłędu, jednak został on na niej już w pełni skontrolowany i ukierunkowany na konkretny cel. To najdojrzalsze dzieło tego zespołu, wisieńka na torcie, opus magnum w ich dyskografii i jedna z tych płyt, którą można by wziąć ze sobą na bezludną wyspę (mój nick niechaj mówi sam za siebie).

Rise from my unconscious let it rise!

Get it out get it out get it out!

Od początku utworu tytułowego, dźwięki zabierają umysł na wyższe stany świadomości, wzbudzając zachwyt swoją elegancją i dostojnością. Killing Joke wciąż hołduje charakterystycznym dla siebie elementom, stroniąc od zbędnej ornamentyki, a stawiając na prostotę kompozycji i repetycję motywów, opierając całość na hipnotyzującej, plemiennej rytmice i powtarzanych z uporem maniaka riffów, które na długo po przesłuchaniu jeszcze pozostają w świadomości. Owe elementy, dzięki którym przekaz zespołu był bardzo bezpośredni, zostały tutaj przeniesione na inny grunt i uległy swoistej mutacji – stały się po prostu jeszcze bardziej wyraziste, cięższe przez co sama muzyka stała się też po części znacznie bardziej monumentalna niż kiedykolwiek wcześniej w ich twórczości. Pandemonium zostało wydane w czasie, kiedy ruch industrialnego rocka i metalu, który Killing Joke przecież sam zainspirował, świętował swoje największe tryumfy i szczerze powiedziawszy, rozstawił wszystkich swoich „podopiecznych” po kątach. Panowie po prostu postanowili nadać całości bardziej zmetalizowany charakter, podobnie jak Ministry na Psalm 69 (czyżby inspiracje zatoczyły koło?), ale przeciągając ten gatunek na tereny skrajnie inne. To album, który jest przesiąknięty rytualną atmosferą, potężnie i przestrzennie zarazem brzmiący, mimo swojej gniewności bardzo natchniony i uduchowiony, a tutejsza agresja i zachrypłe wrzaski Colemana mają jakby na celu siłą obudzić człowieka z jego apatii, uderzyć w najczulszy punkt jego świadomości (lub podświadomości) i wyciągnąć na wierzch jego zagubionego ducha. Jakkolwiek to by nie brzmiało, ale sądzę, że właśnie ku temu ta muzyka służy – aby wyrwać ludzki byt z tłustych szponów konsumpcjonizmu i materializmu, wbić kij w mrowisko i ukazać niematerialne wartości jako te ważniejsze i podstawowe, a najogólniej mówiąc sprowadzić oświecenie zagubionego w społeczeństwie i ogłupionego przez pogoń za lepszym bytem materialnym człowieka. I myślę, że ta muzyka czyni to dobrze, dzięki swojemu czarującemu mistycyzmowi i niespotykanej, nawet na wielu stricte metalowych albumach, intensywności. Sam Jaz Coleman ma zresztą fioła na punkcie apokalipsy, rzeczy ostatecznych, mistycyzmu i sfery duchowej i na tym albumie m.in. owe obsesje i fascynacje przejawiają się w stu procentach.

Pandemonium to potężny monolit, bezdyskusyjne arcydzieło i album w pełni dopracowany. Podobnie jak w przypadku Elizium, wielbię tutaj w zasadzie każdy element, jest to album również niebywale mistyczny i uduchowiony, pełen swoistego erotyzmu, z tym, że posiada znacznie bardziej plemienno-rytualny charakter i posiada spore pokłady obłędnej agresji. Czasami mam wrażenie, że to skrzyżowanie ciężaru Psalm 69 Ministry z mroczną aurą Floodland The Sisters Of Mercy i mistycyzmem rodem z Elizium Fields Of The Nephilim właśnie. Tak czy inaczej kto nie zna, niech pozna, bo tu każdy utwór to cios za ciosem, a ostatnie dwa utwory, z moich ukochanym Pleasures Of The Flesh (prawdopodobnie najbardziej kuszący i uwodzicielski numer w historii Killing Joke) na czele to już wyższe wyżyny muzyki moim zdaniem.

Killing Joke is my insanity, my madness

I tyle w temacie. Słuchać głośno i słuchać w nocy. Amen.