Archive for the Coroner Category

Nails in my brain, nails hurt

Posted in Coroner with tags , , on 27 stycznia, 2012 by pandemon777

CORONER – GRIN (1993)

1. Dream Path

2. The Lethargic Age

3. Internal Conflicts

4. Caveat (To The Coming)

5. Serpent Moves

6. Status: Still Thinking

7. Theme For Silence

8. Paralized, Mesmerized

9. Grin (Nails Hurt)

10. Host

Coroner, zespół, którego członkowie zaczynali jako techniczni kultowego Celtic Frost, a skończyli jako jeden z najbardziej unikatowych, oryginalnych i niepodrabialnych zespołów na scenie metalowej. Początki nie zapowiadały nagrania wyprzedzającego swój czas krążka, Grin, w końcu o dwóch pierwszych płytach sam gitarzysta Tommy Vetterli wypowiada sie niezbyt pochlebnie, twierdząc, że nie może ich brać na poważnie. Były to wydawnictwa jeszcze bez skrystalizowanego stylu, tak jakby panowie chcieli za dużo naraz upchnąć w jednym worku, gdzie techniczny thrash był uozdobiony gotyckimi naleciałościami (pośredni, lub też bezpośredni wpływ Celtic Frost) czy momentami niemal neoklasycznyną melodyką. Ta mikstura może nie była do końca udana, ale faktem jest, że tkwił w nich potencjał.

No More Color był już wielkim krokiem w muzycznej ewolucji zespołu i pierwszą naprawdę spójną płytą. Co prawda elementy z poprzednich płyt były wciąż obecne, ale jednak kompozycje były bardziej zwarte i przemyślane, udało im po prostu solidnie zespoić ze sobą elementy rocka progresywnego, thrashu i stworzyć wokół całości klimatyczną otoczkę. Mimo wszystko to był wciąż, biorąc pod uwagę przyszłe wydawnictwa, stadium pośredni. Mental Vortex przyniósł ze sobą bardziej psychodeliczne i jeszcze mroczniejsze oblicze zespołu, które miało zostać w pełni wyeksponowane na ostatniej, jak dotąd, płycie Grin. Może nie będę odjeżdżał tutaj w swój osobisty stosunek do tego wydawnictwa, pisząc długie peany na temat jak bardzo wpłynął na mój gust, że dzięki niemu pośrednio lub bezpośrednio zainteresowałem się całą gamą różnych gatunków muzycznych i przejdę do rzeczy.

Już samo intro stanowi pewne novum w muzyce Coroner, który postanowił wykorzystać muzykę plemienną, zamiast, jak wielu innych, zagrać quasi-klimatyczny instrumentalny kawałek. I tak oto dyskretne, rytualne bębnienie, tajemniczo zwiastuje dalszą zawartość płyty. A jest co odkrywać. O ile The Lethargic Age i Internal Conflicts mogą przywodzić na myśl poprzednie dokonania zespołu, o tyle w dalszej części thrash metalowe zagrywki zaczynają zanikać pod psychodeliczną osłoną. Podobnie jak Forbidden na Green, tak Coroner na Grin dał sobie na dobre spokój z napychaniem tysiąca riffów i karkołomnych zmian tempa, stawiając na zminimalizowanie dźwiękowej ornamentyki. Oczywiście Tommy T. Baron wciąż wycina świetne, bogate harmonicznie solówki (ta z Serpent Moves nieustannie przyprawia o ciarki na plecach), jednak struktura utworów była ukłonem w stronę Beg To Differ Prong, czyli więcej repetycji, wbijania konkretnego motywu do głowy, aż słuchacz popadnie w stan hipnozy, zamiast bombardowania go zewsząd niepoliczalną ilością popisowych zagrywek. Od momentu wejścia Caveat (To The Coming) zaczyna powoli coraz bardziej dominować psychodeliczna atmosfera, niepokojąca wręcz i mroczna, trzymająca w napięciu, zapowiadająca nadejście wielkiej kulminacji. Przeprawa przez Serpent Moves przyprawia o niemal ekstatyczno-psychodeliczne przeżycia, Status: Still Thinking znowu sprowadza do stanu emocjonalnego skrywanej złości i sieje niepokój, a kolejny plemienny numer, przerywnik w postaci Theme For Silence stanowi jakby ponowne intro do najbardziej oszałamiającej części płyty. 3 ostatnie utwory na tym krążku to absolutne wyżyny jeśli o ciężkie brzmienia chodzi, gitarowa afirmacja wyższych stanów świadomości, które szczególnie fanów Tool powinny zainteresować. Wejście tajemniczego motywu w Paralized, Mesmerized, odbijającego się echem w każdej części ludzkiej kopuły, autentycznie, wedle tytułu paraliżuje i rzuca hipnotyczny czar. I w takim też stanie słucha się płyty do końca, wzdłuż Paralized, Mesmerized niepokój rośnie ciągle, skurcze mięśni się nasilają, a tu jeszcze potężny Grin (Nails Hurt) przed nami i chyba najbardziej nietypowy numer w historii Coroner – Host. Tytułowy składający się z potężnych riffów, na przemian ciętych i płynnych, opartych na motorycznej rytmice, w ostatnich minutach wsysa słuchacza w pogłębiającą się czarną dziurę, której dźwięki pochłaniają bardziej niż jakakolwiek solówka zagrana przez dowolnego gitarowego wirtuoza. To potężnie hipnotyzujący fragment, w którym przestrzeń poszerza się z każdym uderzeniem w struny, perkusja wybija ten sam pędzący rytm bez chwili wytchnienia, a bas naśladuje zachowanie palpitującego serca, którego bicie zostaje w pewnym momencie gwałtownie przerwane. Host z kolei idealnie wieńczy płytę, odżegnując się już całkowicie od thrashowej estetyki, stanowiąc numer o w pełni indywidualnym charakterze. Marky Edelmann recytuje oschle i tajemniczo surrealistyczne liryki, któremu w refrenie „przerywa” właściwy wokalista Ron Royce swoim zdzierającym, wrzaskliwym i głębokim głosem, warstwa instrumentalna kreuje powoli snującą się narkotyczną atmosferę, która przypomina zdecydowanie badtripa, wprawiającego w przerażający stan umysłu i dyskomfort psychiczny. Ten raz pozornie spokojny, raz hałaśliwy i porażający numer ostatecznie zmienia się w swojej drugiej części w spokojną niemal mistyczną podróż, nad którą unoszą się piękne kobiece wokale. Bez słów, prowadząc głosem melodię z odległych krain, odpręża wręcz słuchacza po ciężkich bojach poprzednich utworów, wprowadzając pozorny spokój. W końcu głos cichnie, a na koniec pozostaje wsłuchiwać się w jazgot much. Co dokładnie miały przedstawiać, nie wiem, pozostawiam to już wyobraźni swojej i pozostałych słuchaczy.

PS. Dodam jeszcze, że uwielbiałem słuchać tego albumu czytając biografię seryjnych morderców. Have fun.