Archiwum dla Lipiec, 2012

boring tales…

Posted in Easily Emarrassed with tags , , on 4 lipca, 2012 by kubeusz

EASILY EMBARRASSED – TALES OF THE COIN SPINNER [2011]

1. The Truth
2. Blessed Day On Distorted Shape
3. Sylphesizer
4. The Coin Spinner
5. Moon People
6. The Old Ways
7. Little Match Sister
8. Triplets
9. Nothing But Spirit
10. Under The Jester’s Hat

Ostatnio podczas przewijania rhythmboxa i przeglądania zasobów muzycznych trafiłem na projekt nazwany Easily Emarrassed. Pamiętam, że znajomy kiedyś się tym jarał jak Kamień Pomorski, ale że ja nie pamiętam co to jest to niestety zapuściłem ich najnowsze płyciwo nazwane „Tales Of The Coin Spinner”.

Wszelakie lastefemy, rateyourmusiky i inne mądre portale twierdzą że to psybient. Pominę fakt jak brzmi ta nazwa i przejdę od razu do sedna a mianowicie do tego jaka to muzyka jest na tym krążku, a więc gibko po pora późna i browar się kończy.

Znajdziemy tu całe 10 kompozycji, które łacznie trwają prawie godzinę, więc tak optymalnie. Wyróżniających się utworów na plus raczej brak, każdy z nich brzmi całkiem przyjemnie w momencie jego słuchania (no może z wyjątkiem Sylphesizer, który jest chyba największym kupsztalem na płycie). Dlaczego tylko w momencie słuchania? Bo jak przejdziemy do następnej kompozycji to o poprzedniej już się praktycznie zapomina. Na szczęście takie wałki jak Moon People, Triplets (prawie jak Naplets) czy Little Match Sister są dużo ciekawsze od wspomnianego Sylpecośtam, oraz w sumie od pozostałej reszty płyty również. Nie zmienia to jednak faktu, że cały album jest w sumie taki nijaki. Od kilku miesięcy leżał na dysku w ogóle nie słuchany, teraz go słucham po dośc długiej przerwie i jedyne co można stwierdzić – cały Tales Of The coin Spinner jest nijaki. Mimo tego, że słucha się go całkiem miło, to jednak czegoś tu brakuje, pierdolnięcia bądź pierwiastka, który sprawiałby że do tego albumu chciałoby się wracać. Czas spędzony na słuchanie Tales… nie jest czasem straconym, ale na pewno mógłby być spożytkowany lepiej. No chyba, że ja jestem tempym chujem i nie dostrzegam piękna psybientu, które być może jest zawarte na tej płycie, może taki ten gatunek ma być, nie wiem, na tem moment chuj mnie to, ten album wcale nie zachęcił mnie do bliższego zaznajomienia się z gatunkiem, gdyż Tales… ani ziębi ani grzeje. Może nie dostrzegam klimatu, którego moim zdaniem tutaj nie ma, może nie dostrzegam innych rzeczy, może takiej muzy słucha się jak jest się upalonym, kumpel ponoć widział wieloryby jak się upałił i tego słuchal, nie wiem. Moim zdaniem elektronika sama w sobie powinna być narkotykiem i zabierać w obce światy, sama z siebie powinna pozwolić zwiedzać obce planety i konstelacje dźwięków. Tutaj nic takiego nie widzę, więc nie pozostaje zrobić nic innego jak nacisnąć magiczny knefel DILIT i wyjebać z dysku Easily Embarrassed i raczej nie prędko wrócić do tego projektu. Do widzenia, dobranoc – nie ma takiego bicia.